piątek, 14 listopada 2014

Faza trzecia: Rozdział 14

Łóżko staje się zimne,
a ciebie tu nie ma
Przyszłość,
którą trzymaliśmy jest taka niejasna.
[...]
Zachowaj swoje rady dla siebie,
bo nie będę słuchać,
możesz mieć rację, ale nie dbam o to. 
Jest milion powodów,
dla których powinnam z ciebie zrezygnować
ale serce pragnie, czego pragnie.



   Sierra otwiera oczy i przez pierwsze kilkanaście sekund nie ma pojęcia gdzie się znajduje.
A potem do jej nosa dociera słodki zapach, a przez okna w dachu wpadają ciepłe promienie wschodzącego słońca, wprost na jej rozkopane w pościeli ciało. Leniwie podnosi się z grubego materaca służącego za łóżko i kieruje się do małej toalety - jedynego pomieszczenia odgrodzonego drzwiami i ścianami w tym domu. Łapie do ręki nową szczoteczkę i prędko myje zęby.
   Zbiega po schodach na dół i zaskoczona zauważa, że parter jest pusty. Rozgląda się i zauważa, że kanapa na której Harry wczoraj spał jest cała rozkopana, a kieliszki pokryte zaschniętymi, czerwonymi plamami wina.
   - Harry? - pyta Sierra i po chwili uświadamia sobie, że to idiotyczne. Ten dom nie ma  pomieszczenia, gdzie chłopak mógłby obecnie przebywać.
   Jej serce zaczyna mocniej bić.
   Wychodzi na ganek, lecz dwuosobowa huśtawka także zieje pustką. Sierra bierze głęboki oddech, aby się uspokoić i narzuca na siebie koc, który leżał złożony na huśtawce. Zeskakuje ze schodków. Pomimo tego, że rozpoczął się już okres wiosenny, poranki ciągle przyprawiają o gęsią skórkę.
   - Harry? - powtarza głośniej Sierra, stojąc już na trawie przed domem. Zaczyna się denerwować. Co jeżeli odjechał? Co jeżeli ją tu zostawił?
   Idiotko, przecież mógł pojechać do miasta, pójść na spacer... - podpowiada racjonalna część jej umysłu, lecz czuje w głębi siebie irracjonalny lęk... aż do momentu, kiedy nie dopatruje się zarysu szerokich barków i długich, kręconych włosów jakieś 100 metrów od domku.
   Zaciska wargi i wstępuje na ścieżkę prowadzącą do jeziora.
   - Harry, do cholery jasnej! Jeżeli masz wychodzić, zostaw mi chociaż jakąś wiadomość! Mogłeś mnie idioto obu... Harry? - chłopak ubrany jest jedynie w rozpiętą, spraną koszulę i spodnie od dresu.  Nigdy nie widziała go w dresie. Przygląda się wschodzącemu słońcu, nie zwracając nawet uwagi na dziewczynę.
   Sierra po krótkim namyśle siada koło chłopaka i mocniej owija się kocem.
   - Hej - mówi i spogląda na niewyspaną twarz chłopaka. - jest ci zimno? Mogę zrobić ci kawę...
   Nagle Harry odwraca głowę i spogląda na nią tak uważnie, że prawie czuje, jak serce w jej piersi wywija koziołka. Mimowolnie zauważa, że ma pod oczami cienie i zapadnięte policzki. Czarna koszula podkreśla jego dziwnie bladą skórę. I ciemne rzęsy.
   - Piękny poranek, prawda? - pyta ją z fałszywą radością, a jego usta wykrzywiają się w słabym uśmiechu.
   - T-tak. - odpowiada zaskoczona Sierra. Nawet nie zwróciła na to uwagi.
   - Piękny poranek. - powtarza ciszej Harry i ponownie spogląda na wyłaniające się zza drzew słońce. - Są takie poranki, że budzisz się i przestajesz wierzyć, że gdziekolwiek na świecie jest pięknie, wiesz?
   Dziewczyna mruga zaskoczona, a jej jej plecy pokrywa dziwny dreszcz.
   - O czym ty pleciesz, Harry? - pyta słabym głosem.
 - Albo takie poranki, kiedy zastanawiasz się, czy świat ciągle istnieje poza ciemnym pomieszczeniem w którym właśnie się znajdujesz. Nie mam racji, Sierro? Ale ten poranek jest piękny.
    - Nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz. - odpowiada dziewczyna zaciskając zęby.
   - Zawsze tak było. - śmieje się cicho i gorzko, jakby dziewczyna nie znajdowała się kilka centymetrów od niego.
   - Słucham? - Sierrze kręci się w głowie, jakby cały tlen na świecie nagle się ulotnił. Harry spogląda na nią, jakby ożył i siedział koło niego jego najgorszy koszmar. - Skoro mnie tu wziąłeś, mógłbyś chociaż udawać, że cieszy cię to, że tu z tobą jestem. - mówi, mając ciągle problemy ze złapaniem oddechu.
   - Bo wcale się nie cieszę, że tu jesteś. - szorstkość jego głosu rani ją bardziej niż sens słów. - Ani trochę.
   Na twarzy Harry'ego pojawia się kolor, lecz sińce ciągle zakreślają ciemne smugi pod jego oczami.    Dziewczyna czeka, aż coś powie, lecz on tylko przygląda jej się z konsternacją.
    - To nie ty. - kręci głową dziewczyna. - Nienawidzę, jak się tak zachowujesz...
   - Nienawidzisz? Więc lepiej przestanę się tak zachowywać. Bo przecież ty robisz wszystko, co ci powiem i...
   - Nie masz prawa! - warczy dziewczyna i podnosi się szybko. - Nie masz prawa mówić do mnie w taki sposób i mieszać mi w głowie! Nie masz prawa...
   - Mam wszelkie prawo! - wrzeszczy Harry tak głośno, że kilka kaczek pływających na jeziorze wzbija się do lotu. Nie przypomina sobie momentu, kiedy chłopak krzyczałby na nią w ten sposób. - Mam wszelkie prawo, głupia dziewczyno. To ja cię tu przywiozłem i...
   - I co? I masz mnie na własność? Przykro mi, ale nie masz, Harry i nigdy nie miałeś.
   Dziewczyna stwierdza z zaskoczeniem, że wygląda jeszcze gorzej niż przed sekundą.
   - Masz rację. - mówi zdławionym głosem, jakby wypowiadanie słów stanowiło dla niego problem. - Nie powinnaś tu być. Jesteś bezmyślna i zawsze wszystko psujesz, Sierro. Ciągle prosisz mnie o pomoc mimo tego, że nie mamy ze sobą już nic wspólnego. W gorącej wodzie kąpana. Właśnie taka jesteś.
   - Wszystko psuję? - szepcze, a w płucach brakuje jej powietrza. Do głowy nie przychodzi jej żadna riposta. Harry nigdy jej tak nie traktował. Pomimo wszystkiego, co wydarzyło się między nimi, jak bardzo ją zranił, nie sądziła, że to możliwe. Nigdy nie mówił do niej tak, jakby jej nienawidził.
   - Idź do domu i daj mi odpocząć, Sierro. - mówi. Wydaje się zmęczony, jakby wyznanie tego co naprawdę czuje, pozbawiło go siły.
   Powinna czuć się upokorzona i zła. Ale wcale się tak nie czuje. Czuje się pusta.

***

   - Dobrze, że już wróciłaś. - mówi Harry, kiedy Sierra zamyka za sobą drzwi i ściąga trampki. - Już zaczynałem się zastanawiać, czy nie padłaś ofiarą jakiejś dzikiej łani z wścieklizną. Albo niedźwiedzia.
   Dziewczyna spogląda na niego bez słowa. Chłopak odchyla się lekko na oparciu drewnianego krzesła. Gdyby nie przyśpieszony puls, widoczny na szyi i palce zaciśnięte na podłokietnikach, mogłaby uwierzyć w jego obojętność.
   Po ich wymianie zdań nad jeziorem nie wróciła do domu. Musiała ochłonąć, musiała od niego odpocząć, przestać na chwilę myśleć. Dlatego wybrała się do lasu i dopiero teraz doszło do niej, jakim cudem jest fakt, że się w nim nie zgubiła ani nie zboczyła z wydeptanej ścieżki. Tym bardziej, że musiało minąć przynajmniej kilka godzin od jej zniknięcia.
   - Wyglądasz na zmęczoną. - stwierdza chłopak. - Gdzie byłaś?
   - Na spacerze.
   Zaciska wargi.
   - Rozumiem. - poprawia się na krześle i odchrząkuję. - Chcę cię przeprosić. Nie powinienem tak do ciebie mówić.
   - Nie powinieneś. - odpowiada beznamiętnie.
   - Chcę również spytać, czy nie zastanawiałaś się nad powrotem do Londynu.
   Sierra przestaje na moment oddychać. Czuje jakby jej płuca zapadły się w klatce piersiowej.
   -  Chyba żartujesz. - mówi.
   - Nie, Sierro, nie żartuję. Czuję, że coś między nami ciągle jest nie tak i wydaje mi się, że to nie minie. Nie widzisz tego? Powinnaś wrócić do domu, zająć się swoimi sprawami...
   Sierra chwyta kubek ze stołu i ciska nim w chłopaka. Harry cudem robi unik, a naczynie rozbija się o ścianę obok niego i rozstrzaskuje z głośnym dźwiękiem. Chłopak zrywa się z krzesła, kiedy Sierra sięga po następne naczynie i rzuca nim na oślep. Tym razem talerz odbija się od chromowanej lodówki i rozpada się u stóp Harry'ego.
   - Jak możesz? Jak możesz mi to ciągle robić? - pyta dziewczyna, oddychając szybko - Przychodzisz do mnie do domu, rozmawiasz ze mną, jakby wszystko było okay. Przychodzisz na moje imprezy i zachowujesz się, jakby ciągle ci na mnie zależało. Zabierasz mnie do pieprzonej willi w środku pieprzonego lasu, tak jakbyś chciał mi pomóc. A teraz mówisz mi, że jednak to nie jest to. Naprawdę, Harry?! Akurat wtedy, kiedy zaczynam ci ufać?
   - Pieprzona willa w pieprzonym lesie? Panno Cortier, cóż za doskonały dobór słów... - Chłopak wydaje z siebie odgłos przypominający chichot i skrzywia wargi.
   Ten krzywy uśmieszek jeszcze bardziej rozpala jej gniew. Że ma jeszcze czelność się z niej naigrywać! Sierra rozgląda się za czymś, czym mogłaby w niego rzucić, lecz pod ręką ma jedynie półmisek z owocami. Ze złością łapie banana i zamachuje się w stronę Harry'ego.
   Nie spodziewający się niczego chłopak, dostaje owocem w sam środek głowy. Wykorzystując element zaskoczenia, Sierra zaczyna obkładać jego klatkę piersiową pięściami.
   Jest wściekła wściekła wściekła.
   Nienawidzi go tak bardzo, że ma ochotę wykrzyczeć mu w twarz, że jest najgorszą rzeczą, jaka jej się w życiu przytrafiła, następnym gównianym doświadczeniem do jej kolekcji. Nienawidzi go tak bardzo, że nie potrafi oddychać. Waląc na oślep, marzy o tym, żeby zniknął z jej oczu. Nienawidzi go tak strasznie, że aż ją to boli.
   Nagle Harry traci równowagę i wpada na brzeg blatu, wydając z siebie cichy okrzyk. Sierra robi szeroki zamach ręką, choć nie bardzo ma pojęcie, co zamierza zrobić...
   Chłopak okazuje się szybszy. Tym razem przewiduje jej ruch. Jej pięść nie trafia w jego twarz, lecz w uniesioną rękę. Chwyta jej dłoń, opuszcza jej ramię i mocno przyciska do boku. Sierra nagle uświadamia sobie, jak blisko siebie się znajdują. Opiera się o niego, ciężarem ciała przyciskając go do blatu.
   - Puść mnie, do cholery.
   - Uderzysz mnie, jak to zrobię? - jego głos jest cichy i ochrypnięty. Beznadziejnie zielone oczy uważnie jej się przyglądają.
   - Zasłużyłeś na to wszystko. - mówi, a jej głos mimowolnie się łamie.
   Przez cały dzień, potrafiła się powstrzymać od płaczu, a dopiero teraz, w Jego obecności cisnęły jej się do oczu tak bardzo, że z trudnością nad nimi panowała? Naprawdę, Cortier, musisz być tak beznadziejna?
   - Chyba tak. - jego głos nagle mięknie. Puszcza jej rękę, a dziewczyna momentalnie cofa się o krok.
   - Masz coś... - zaczyna Sierra cicho, urywając, tylko po to, żeby po chwili dokończyć zdanie.- Masz coś, do czego mogłabym pozbierać te odłamki?
   Jej dłonie chowają się w tylnych kieszeniach, aby ukryć nerwowe drżenie. Ma dziwne wrażenie, że Harry jest rozczarowany jej reakcją. Uważnie obserwuje jego ruchy, gdy przeszukuje szafki kuchenne i mamrocze coś pod nosem.
   Dziewczyna oddycha głęboko i wyciąga spod zlewu kosz na śmieci. Nie czekając na chłopaka, zaczyna zbierać kawałki rozbitej porcelany, szkła i rozpaćkanego na podłodze banana. A może robiła to aby uniknąć utrzymywania z nim kontaktu wzrokowego?
   Powinna pamiętać, że pomimo tego, że przejawia dziwne, powikłane i rzadkie pozytywne uczucia w stosunku do niej, to wciąż oziębły i wycofany Harry.
   Nie może się oszukiwać, że to ten sam Harry, którego poznała prawie dwa lata temu.
   Nie może dopuścić do tego, aby w to uwierzyła.
   Kuca obok dziewczyny i zabiera się do zbierania największych odłamków. Marszczy brwi.
   - Zostaw to, Sierro. - w miejsce łagodnego tonu, na nowo zawitała protekcjonalność i zgorzkniałość. Tak bardzo tego nienawidziła!
   Pieprzyć to.
   Pieprzyć go.
   Nie będzie jej rozkazywać.
   Ani na moment nie przestaje wrzucać odłamków do kosza, wręcz robi to z większym skupieniem i dokładnością.
   - Sierro. - ponownie zwraca jej uwagę, a resztki zalęgłego gniewu i frustracji eksplodują w jednej sekundzie.
   - Kurwa mać! Harry! Ty pierdolony hipokryto! Po co to zrobiłeś? Po co mnie tu zabrałeś, chociaż dobrze wiedziałeś, jak to się skończy?! - Zaskoczony chłopak otwiera usta i w samą porę łapie jedną ręką blat, kiedy zaskoczony chwieje się w niestabilnym przysiadzie.
   Dziewczyna kręci głową zaciskając mocno powieki. Czuje, że traci siły i ciężko jest jej walczyć ze sprzecznymi emocjami kotłującymi się w jej środku.
   To nie fair.
   To nie jest f a i r.
   Sierra unosi się do pozycji pionowej i ponownie kieruje w stronę wyjścia.
   - Nie musisz wychodzić. - mówi nagle zdesperowanym tonem, depcząc jej po piętach.
   Nagle ogromna przestrzeń domu, nie jest już taka wspaniała. Pomieszczenie wydaje się puste, straszne. Jakby tu nie pasowała.
   Czar prysł, Cortier.
   -Sierro. - mówi jeszcze raz, a jego głos drga prawie niezauważalnie.
   - Nie.
   Sam powiedziałeś, że mnie tu nie chcesz.
   Łapie płaszcz i wyciąga rękę do klamki.
   - Proszę. - mówi cicho chłopak.
   Zapada cisza. Ręka dziewczyny zamiera w połowie drogi do mosiężnej gałki. Czy on... czy on właśnie ją o coś poprosił?
   Słyszy za sobą głębokie westchnięcie, takie, jakie wydają osoby, które łapią się ostatniej możliwej deski ratunku. A ta deska okazuje się poprzebijana ostrymi gwoźdźmi.
   Odwraca się i widzi chłopaka, który opada ciężko na kanapę.
   Jeszcze bardziej od tego, jak nienawidziła, kiedy był protekcjonalny i zachowywał się wobec niej jak skończony kutas, nienawidziła patrzeć na niego, kiedy był w rozsypce.
   Nie panując nad swoimi kończynami, mimowolnie stawia jeden krok, za nim drugi i nie mając pojęcia kiedy, znajduje się koło spiętego ciała chłopaka. Wyciąga rękę.
   Dotyka jego ramion, bardzo delikatnie. Głaszcze powoli po plecach, po pokrytych nowymi rysunkami, o które nie miała nawet okazji zapytać, przedramionach. A potem obejmuje go.
   To tak dziwne uczucie, poczuć znowu jego skórę pod opuszkami palców.
   Jego oczy są przerażająco zielone, kiedy podnosi głowę.

***

   Nie była do końca przekonana, kiedy mówił jej, że zabierze ją do miasta. Tak strasznie bała się, że ktoś go tam rozpozna, zadzwoni do reporterów, telewizji, zlecą się tłumy żeby zrobić sobie z nim zdjęcia.
   Odkąd go poznała, musiała znosić ten koszmar. Wszędzie ludzie. Krzyczący w twoją stronę, robiący sobie zdjęcia. Ci mniej i bardziej nachalni. Obrażający cię. Mieszający z błotem, bo przeczytali o tobie w internecie coś, co im się nie spodobało.
   Jednak najgorsi byli ci koczujący pod domem, kiedy pojawiło się najwięcej plotek związanych z nią i Zaynem. Przeżywała koszmar każdego ranka od nowa i od nowa, kiedy musiała wyjść do szkoły, zalewana falą pytań o nią, Zayna i Harry'ego. To było jak rozszarpywanie do mięsa zabliźnionych już ran.
   Aż w końcu jej rodzice powiedzieli dosyć. Wzmocniono ochronę osiedla, założono alarmy w domu i kamery na zewnątrz. Upierali się nawet z załatwieniem jej ochroniarza, ale wykrzyczała im wtedy w twarz, że to idiotyczne.
   A teraz stoi w kolejce w miejscowym warzywniaku, trzymając pod pachą pęczek szczypiorku i pietruszki, ponieważ ręce miała zajęte wybieraniem najładniejszych jabłek. To jest tak niesamowicie normalne, że aż ma ochotę się roześmiać na środku pustego prawie sklepu.
   Na dworze zaczyna się ściemniać, kiedy wychodzą, żegnając się z posiwiałą sprzedawczynią, która życzy im, aby wypoczęli bo wyglądają na zmęczonych. Miasteczko, a raczej wieś, znajduje się pół godziny drogi od domku w lesie. Większość zamieszkujących tu ludzi jest w podeszłym wieku, za bardzo przywiązana do swoich domów i korzeni, aby wyjechać tak jak zrobiło to ich potomstwo, zapewne zaraz po tym jak osiągnęli pełnoletność.
   Sierra przez kilka chwil zastanawia się nad tym, czy byłaby w stanie zostawić tak piękne miejsce i spokój w nadziei, że w "wielkim" świecie czeka na nią coś lepszego.
   Zapina pas, a Harry odpala silnik w ciszy. Nie odzywają się do siebie, ale wcale jej to nie przeszkadza. Nie jest to jedna z tych ciężkich i niezręcznych cisz, tym bardziej, że wnętrze auta wypełniały delikatne takty jakiejś gitarowej, akustycznej piosenki.
   Czuje, że chłopak obserwuje ją kątem oka, kiedy z ciekawości sięga do samochodowej półki. Tak jak przypuszczała, wypełniają ją płyty artystów zeszłych dekad lub zespołów których kompletnie nie kojarzy.
   Jej wzrok przykuwa fioletowy, cienki grzbiet okładki, wciśniętej pomiędzy płyty a górę półki. Spogląda na Harry'ego czy przypadkiem nie nic przeciwko, lecz ten jest już wpatrzony w drogę przed nimi.
   Łapie delikatnie za grzbiet.
   Książka.
   Och.
   "Romeo i Julia", wydanie z 1998 roku.
   Tego się nie spodziewała.
   - Czytałeś? - pyta, wertując z zaciekawieniem postarzałe kartki. Chłopak wzrusza ramionami, ciągle patrząc przed siebie. -  "Niewzruszonymi pozostają święci, chociaż ku modłom niewzbronne ich chęci..."
   - "Ziść więc cel moich, stojąc niewzruszenie, i z ust swych moim daj wziąć rozgrzeszenie".
   Sierra spogląda na niego zaskoczona.
   Skubany. Nie dość, że czytał, to jeszcze cytuje romeowskie wersety.
   - To książka mojej siostry. - mówi chłopak, kiedy Sierra z ciekawością bada faktury stron, wszystkie zagięte rogi i podkreślone cytaty.
   Odchrząkuje i zmienia temat. Wie, że tematy rodzinne są dla Harry'ego... nieciekawe.
   - Co ty tak właściwie lubisz robić, hm? Wiesz, w wolnym czasie. - sili się na obojętny ton i wsuwa książkę z powrotem na półkę.
     Zastanawia się przez chwilę.
   - Lubię pić i się całować. To w sumie jedyne co potrafię. - mówi, wzruszając ramionami.
     Ma rację.
   Sierra z wściekłością zdaje sobie sprawę, że jej policzki stają się gorące. Od kiedy jest taka wstydliwa i delikatna?
   - A śpiew? Szczerze, to nigdy nie słyszałam, żebyś śpiewał poza sceną.
   - Bo to chyba coś, co robię najgorzej. - odpowiada i posyła jej zadziorny uśmiech.
   Idiota.
   Harry parkuje kilkanaście metrów od domku. Dziewczyna odpina pas i wyskakuje z samochodu. Łapie część siatek z tylnego siedzenia, a resztę podaje chłopakowi, trzymającemu w ustach klucze do samochodu. Fuj.
   Są już na ganku, kiedy Harry zatrzymuje się i klepie po kieszeniach.
   - Chwila, zapomniałem telefonu w samochodzie. - stawia reklamówki na ziemię i rzuca dziewczynie klucze.
   Po raz drugi: Fuj.
   Z trudnością łapie je i wybiera właściwy z pęku ozdobionego breloczkiem w kształcie gumowej kaczuszki. Celuje do zamka... a drzwi uchylają się pod jej naciskiem jej dłoni. Nie były zamknięte.
   Po plecach przechodzi jej zimny dreszcz. Ma złe przeczucie.
   - Harry - woła go zaniepokojonym tonem.
   - Co jest? - pyta, wskakując po schodkach.
   Sierra zadziera głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.
   - Wydaje mi się, że ktoś jest w domu.


______________________________________________________________

Cześć i czołem!

Ile razy pisałam tu już, że liceum mnie wykańcza? 
Milion?
To po raz milionowy pierwszy - liceum mnie wykańcza!
Co u was? 

Kocham,
Cinna

PS. Przepraszam za takie nudy, jestem chyba za bardzo sentymentalna.

Szablon by S1K